wtorek, 20 grudnia 2011

No to może...

... korale? :D
Zrobione już dawno, dawno temu, a właściwie "dorobione", bo oryginalne zaginęły (w sierpniu) w trybikach Poczty Polskiej (i chyba tylko jasnowidz potrafiłby wskazać, gdzie jest paczka...) :(. Żal.peel po prostu. Od tamtej pory, wysyłając cokolwiek za pośrednictwem Poczty, mam niezłego stracha... Ale dobra tam, koniec tego smęcenia, przystępuję do prezentacji ;D


Niby stonowane... a jednak! ;D

Na toruńskiej Starówce chodzi pan z wieeeelkim koszem i rozdaje cukierki. Nie wiem, z jakiej okazji. Znaczy wiem, do cukierków dodaje również ulotki :D:D.
Ja się włóczę po sklepach, niby nic nie kupując... bo i po co... ale w plastycznym jest akurat niesamowicie dużo tekturowych piórników, a ja mam niesamowicie dużo pomysłów na nie :D. Aż mi łepetyna kipi :D:D.
Ale problem też mam. Wielki. Bo widzicie, wracam dzisiaj do domu. Na Święta. No i ten... tego... No i wiadomo, że w Święta, a nawet między Świętami, Wena lubi sobie przyjść, bo Wena ma wręcz niesamowite wyczucie czasu i (przynajmniej mnie) dopada akurat wtedy, kiedy kompletnie nie mam czasu na rękoczyny. Wiadomo również, że jak Wena się już przyczłapie albo też przypatataji na wenowym Pegazie, to wtedy - nie ma zmiłuj - wszystko rzucać i brać się za to, co świta w głowie, bo jak się nie weźmie od razu, to później pomysł rozpryskuje się na takie kawałeczki, że nie ma nawet co zbierać. Ale ja nie o tym! :D Gdyż ponieważ wszak albowiem, chodzi o to, że jeśli wracam do domu na minimum tydzień, to mam wtedy wielki problem - Wena jest, a robić nie ma czym... Mając dwa "domy" albo wozi się wszystko ze sobą z jednego do drugiego albo ma się wszystko w ilości podwójnej. Nietrudno się domyślić, które rozwiązanie jest mi najbliższe (choć wcale go nie preferuję)...
I teraz próbuję w niedopinającą się walizkę wcisnąć resztę tego "wszystko", co to go muszę zabrać i zastanawiam się, dlaczego Santa Claus, jadąc z Coca-Colą, nie może podjechać do Piernikowa i zabrać mnie z tymi manelami na pakę ;D.

wtorek, 13 grudnia 2011

Świńska grypa...

To jest zaraza. Serio.
Dorwałam ostatnio w sklepie plastycznym taką glinianą świnkę:


Świnia jest wybitnie skarbowa, ale - szczęśliwie dla niej - dołem otwierana. Miała być prezentem dla koleżanki... Nie będzie :D. I nie przez moją złośliwość, tylko po prostu, rozpakowałam ją w domu (świnię, w sensie ;)) i od razu miałam pomysł. Nowa lazurowa (?) farba, zmieszana z błękitem w różnych proporcjach, pociapana, pomazana i oklejona...


Guzikami :)


I właśnie dlatego, jako prezent dla tej koleżanki, się za bardzo nie nadaje. Cóż, trzeba wymyślić coś w zastępstwie ;).


Mam jeszcze kilka pomysłów (i guziki w innym kolorze), więc coś czuję, że wieprzowina będzie częstym gościem na moim roboczym stoliku ;). A tę świnię... pewnie i tak komuś podłożę. Pod choinkę, rzecz jasna ;).

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Dobra.

Już nie liczę, która to moja próba powrotu. Nie liczę i nie obiecuję niczego, bo ze mną to nic nie wiadomo...
I już nie chodzi o to, że brak czasu, bo brak czasu - brakiem czasu, ale lenistwo to już swoją drogą. I nie chodzi nawet o dłubanie, bo na tym obszarze jestem ostatnio aż nad wyraz płodna, ale o to, że jak dłubnę, to mam problem, żeby pstryknąć temu zdjęcie, o wrzuceniu na bloga nawet nie wspominając (toż to tyyyyle z tym roboty...! Ech, Owcowilku, Owcowilku, leniu śmierdzący! ;))
Ale dobra, lecimy z tym koksem:

Małpa, jaka jest, każdy widzi ;). Troszkę dziwne nóżki ma, ale myślę, że nadrabia krawatem ;D.


Za oknem piękne słońce. Aż się nie chce wierzyć, że to już prawie połowa grudnia... Święta tuż tuż, ja z magisterką w szczerym polu, a śniegu jak nie było, tak nie ma...